Śladami Sindbada Żeglarza. Dzieci w drodze

WScenaO_plakat_SINDBAD_podglad

W sobotę 17 czerwca o godz. 13.00 w cyklu Warszawskiej Sceny Opowieści w Promie Kultury Saska Kępa odbędzie się premiera spektaklu „Śladami Sindbada. Dzieci w drodze”. Baśniowa narracja o Sindbadzie stanie się ramą i pretekstem do przywołania opowieści o uchodźcach – tych współczesnych z Syrii i Erytrei i tych z przeszłości – polskich dzieci z czasów drugiej wojny . O tym niezwykłym pomyśle opowiadają Beata Frankowska i Albert Kwiatkowski.

O czym jest ta opowieść, jakie są jej źródła?

Beata Frankowska: Ten projekt narodził się z głębokiej potrzeby zabrania głosu w związku z uchodźczą odyseją, która rozgrywa się na naszych oczach.  Głosu opowiadacza, który – niczym Szeherezada – zbiera troskliwie małe historie i czyni z nich opowieści, by opowiadać je dalej. Nieustającą inspiracją jest dla nas w tym wypadku mistrz opowiadania Jihad Darwiche, który zebrał opowieści kobiet z placu Tahrir i  stworzył z nich poruszającą opowieść współczesną. Bohaterami naszych opowieści są dzieci – współczesne dzieci z Syrii i Erytrei, ale też polskie dzieci i ich tułacze losy z czasów drugiej wojny. Świadomie zestawiamy i łączymy te historie, żeby pokazać uniwersalną kondycję „dzieci w drodze”. To jest historia, która nie ma końca i ciągle się powtarza.

s18

Ale zacznijmy od świadectw nam współczesnych. Czasem dajemy im głos bezpośrednio, mówią do nas i przez nas w pierwszej osobie, czasem na podstawie zebranych źródeł tworzymy własną, autorską opowieść. Z morza ulotnych wypowiedzi (na przykład z „Nowej Odysei Kingsleya czy wywiadów przeprowadzonych przez UNICEF) wyławiamy – niczym perły – zaledwie kilka, te, który poruszyły nas najbardziej.

Jeśli chodzi o losy polskich dzieci, wybraliśmy dwie, chyba mało znane, a niesamowite historie. Ja się zajęłam losami polskich dzieci, które po zsyłce na Syberię, po strasznych doświadczeniach w domach sierot, trafiają pod skrzydła Dobrego Maharadży Jama Saheba Digvijay Sinhji w jego letniej rezydencji nad morzem w Indiach. Jam Saheb, hinduski delegat w wojennym rządzie brytyjskim, znał losy polskich dzieci-sierot wojennych m.in. dzięki generałowi Sikorskiemu. Postanowił ulżyć ich niedoli, zapraszając je do siebie i traktując je jak swoje własne dzieci – w każdym sensie: emocjonalnym, ekonomicznym i prawnym. Pod koniec wojny adoptuje około tysiąca polskich dzieci, zostawiając im wolny wybór – czy wrócą do jakże zmienionej Polski, czy, jako obywatele świata, wybiorą na swój dom inne miejsce na Ziemi. To niesamowita historia i próbuję opowiedzieć ją tak, by była zrozumiała także przez małe, siedmio-ośmioletnie dzieci. Dlatego w mojej narracji pojawią się egzotyczne zwierzęta, dziecięcy mecz Polska-Indie czy polski taniec ludowy w wykonaniu Maharadży w turbanie. Narratorem tej opowieści będzie ośmioletni chłopiec Wiesio (na podstawie wspomnień Wiesława Stypuły, jednego z „polskich Indian”).

Drugi wątek, podjęty przez Alberta Kwiatkowskiego, dotyczy losów polskich dzieci – sierot wojennych w irańskim mieście Isfahanie. Albert, znakomity iranista, znawca i tłumacz, przeczytał tysiące stron wspomnień i na tej podstawie stworzył własną, autorską opowieść, opowiedzianą z perspektywy polsko-żydowskiego chłopca Abramka, który jakimś cudem znalazł schronienie w mieście polskich dzieci, gdzieś na końcu świata.
W obu tych historiach niesamowita jest gościnność i otwartość lokalnych mieszkańców i na to też, wiadomo z jakiego powodu, bardzo zwracamy uwagę naszych słuchaczy.

Albert Kwiatkowski: Dla mnie ta opowieść jest o trudnej drodze w nieznane, o drodze podjętej nie z własnej woli, a często wbrew tej woli. O niepewności, jaka towarzyszy takiej podróży i o miłych niespodziankach, które czasem (historia dzieci w Indiach) na tej drodze czekają.

Co do mojej części. Gdy dowiedziałem się, że wspomnienia polskich dzieci z Isfahanu zostały wydane, ucieszyłem się. Pomyślałem, że znajdę tam dużo ciekawych informacji o tym, jak polskim dzieciom i młodzieży żyło się w świecie zupełnie odmiennym od tego, jaki znały. Niestety, tego tam nie znalazłem. Polskie dzieci, jak same o tym mówią, żyły w izolacji od świata, do którego przybyły. Żyły w polskich oazach, odgrodzonych od Iranu wysokim murem. O świecie, który rozciągał się za tym murem wiedziały bardzo mało, a ich kontakty z Irańczykami były znikome i nie zawsze przyjazne. Stąd pomysł na fikcyjną lecz prawdopodobną historię, wymyśloną w oparciu o ówczesne realia.

Jak uzasadnicie pomysł połączenia motywu Sindbada z uchodźcami?

Beata Frankowska: Pomysł uczynienia z „Przygód Sindbada Żeglarza” – arabskiej odysei – naszej ramy narracyjnej nie wziął się z sufitu. Otóż jakiś rok temu przeczytałam informację, że greckie kobiety, które spontanicznie i bezinteresownie pomagają uchodźcom w obozach przejściowych, zwłaszcza dzieciom, robiąc dla nich kanapki, wpadły na pomysł, że jedzenie to nie wszystko. Postanowiły uszyć im plecaki, a do plecaków włożyły, prócz różnych użytecznych drobiazgów, ręcznie zrobione dzienniki podróży z fragmentem po arabsku „Przygód Sindbada Żeglarza”. To mnie ogromnie poruszyło. Że dają im na drogę ich własną opowieść… Kiedy po latach wróciłam do lektury „Sindbada”, zwłaszcza do jego polsko-arabskiego wydania, uderzyło mnie, że pewne obrazy, zestawione z tym, co wciąż oglądamy na naszych monitorach – kruche łodzie, pontony pełne ludzi, którzy podejmują ogromne ryzyko i płyną gdzieś, dokładnie nie wiedzą, dokąd, w nadziei na jakieś życie, bo tam, skąd uciekli, nie ma już jak żyć – więc że te obrazy z „Sindbada”, zestawione ze współczesnym dramatem „ludzi w drodze”, nabierają nowego znaczenia, mówią nam dziś więcej niż tylko o dziwnych i niezwykłych przygodach. Oczywiście, można powiedzieć, ze Sindbad, w przeciwieństwie do współczesnych uchodźców, dobrowolnie wyrusza w niebezpieczną morską podróż, ale to, co przeżywa potem, gdy płynie sam lub z garstką ocaleńców na desce okrętowej, wykracza poza narrację egzotycznej przygody i może się okazać pomocną trampoliną do zrozumienia doświadczeń małej Malak czy Mustafy. Wyłowiliśmy również te wątki z „Sindbada”, w których główny bohater jest z ciekawością i szacunkiem traktowany przez tubylców, jak brat, jak ktoś, czyjej opowieści słucha się  ze współczuciem i empatią, a nie z lękiem i uprzedzeniami. I jeśli w tym wyborze jest jakaś naiwność, to robimy to świadomie, wybierając dobre, karmiące obrazy.

Albert Kwiatkowski: Sindbad w pierwszą swoją podróż udaje się, ponieważ sytuacja go do tego zmusza. Traci majątek, popada w nędzę i nie zostaje mu nic innego, jak zaryzykować i udać się w podróż do obcych krajów. Dzięki tej ryzykownej decyzji ratuje się, nie tylko od nędzy. To jest moim zdaniem dobry punkt wyjścia do opowieści o współczesnych uchodźcach.

Z_Pilot_KWIATKOWSKI_Albert-1-571x410

W tym wielkim morzu słów, dyskusji wokół tematu uchodźców, jaki dla Was  sens ma przeniesienie go w wymiar baśni, opowieści dla dzieci? (czy te opowieści są tylko dla dzieci?)

Beata Frankowska: Podobnie jak wydana niedawno książka polskiego autora Grzegorza Gortata „Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo”, nasze opowieści są skierowane do dzieci, ale również do dorosłych, zwłaszcza do rodziców i osób pracujących z dziećmi.  Przecież to jest temat, z którym tak czy owak nasze dzieci się stykają, może warto próbować szukać takiego sposobu opowiadania, mówienia, który będzie dla nich zrozumiały, szyty na ich miarę? Czy to są opowieści dla dzieci? Chciałabym powiedzieć – nie. Takie historie nie powinny przydarzać się dzieciom. Ale przydarzają się. Czy w związku z tym mamy o nich milczeć? Udawać, ze ich nie ma? Podobne dylematy mam wtedy, gdy opowiadam historie związane z Januszem Korczakiem i dziećmi z Domu Sierot. I jeśli decyduję się je opowiadać, to zawsze z tego samego powodu – to może być twoja historia. To są dzieci takie same jak wy, jak my. Mogłabym w tym momencie zacytować fragment słynnej pieśni chasydzkiego cadyka Nachmana z Bracławia: „Ale ważne, ważne jest to, by się nie bać, by się nie bać wcale…”.

Albert Kwiatkowski: Nie przenosimy opowieści w wymiar baśni. Tam wszystko jest prawdziwe. Baśń o Sindbadzie jest malutkim dodatkiem. Tworzy ramę jedynie, dzięki której całość może być bardziej dla dzieci.

Intrygująco zapowiada się oprawa muzyczna opowieści. Przedstawcie muzyków…

Beata Frankowska: Ogromnie się cieszę, ze do naszego projektu udało się zaprosić dwóch znakomitych muzyków. Jeden z nich to multiinstrumentalista Bart Pałyga, z którym Studnia współpracuje od lat. Oprócz tego, że Bart potrafi zagrać na lutni arabskiej, hinduskim sarangi czy fideli płockiej, to jeszcze znakomicie wyczuwa rolę muzyki w opowiadanej historii, jest doskonałym improwizatorem, który podąża za barwami i nastrojem opowieści. Z obecności drugiego muzyka cieszę szczególnie. To Adeb Chamoun, znakomity syryjski perkusista, który, prócz tego, że świetnie gra na przeróżnych bębnach, to jeszcze śpiewa, no i – co oczywiste – mówi po arabsku. Dzięki temu będziemy mogli usłyszeć, jak brzmi początek „Przygód Sindbada…” w języku oryginału, usłyszymy przejmującą pieśń syryjskich żeglarzy, a nawet się czegoś po arabsku nauczymy.  Sam Adeb jest żywą skarbnicą opowieści, tych tradycyjnych i tych współczesnych, kto wie, może nam coś sam opowie…

Albert Kwiatkowski: Z tego, co wiem, Adib nie przyjechał do Polski jako muzyk. Przyjechał do Polski jako kucharz. Przyjechał na zaproszenie orientalnej restauracji i przez wiele lat pracował jako kucharz. Dopiero z czasem zaczął koncertować i zaczął, o ile pamiętam, od gry w zespole Milo Kurtisa. Gra na instrumentach perkusyjnych. Muzyki uczył się od najmłodszych lat od swego brata, który jest muzykiem, a potem grał m.in. na weselach. Pochodzi z rejonu, który przed wojną był bardzo różnorodny etnicznie i religijnie.

Bardzo gorąco zapraszamy na na spektakl „Śladami Sindbada Żeglarza. Dzieci w drodze” – 17 czerwca, godz. 13.00, PROM KULTURY, ul. Brukselska 23. Wstęp 10 zł.

Dla dzieci od lat siedmiu i dla dorosłych

Wydarzenie w cyklu „Warszawska Scena Opowieści” wpieranego przez M.St. Warszawę

winieta 2

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wydarzenia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.