A jednak nadeszła ta chwila. Spodziewałem się jej, ale zaskoczyła mnie tak nagle, w piątkowy wieczór, gdy wsiadłem do metra na Politechnice. Rozejrzałem się po przestrzeni wagonów, w lewo i w prawo. Od razu nie zdałem sobie z tego sprawy. Usiadłem na jednym z wolnych miejsc. I wtedy olśnienie zmieszane z przerażeniem: poczułem, że jestem ZUPEŁNIE SAM! Wszyscy, naprawdę WSZYSCY (nie opowiadam bajki!), których miałem w zasięgu wzroku patrzyli w ekrany smartfonów, iPhonów czy może innych wynalazków, o których nie mam pojęcia. Możecie powiedzieć, co w tym dziwnego, nie ma czego przeżywać, zdarza się, taki jest świat. Moim zdaniem coś się jednak stało…
Ray Kurzweil, amerykański naukowiec, wynalazca i techno-wizjoner, nazywany prorokiem ery cyfrowej ogłosił, że w 2045 roku sztuczna inteligencja osiągnie taki poziom zaawansowania, że będzie milion razy potężniejsza niż inteligencja całej ludzkości. Ten punkt w czasie nazwał OSOBLIWOŚCIĄ (Singularity), po której przekroczeniu znajdziemy się w innym świecie, otwierającym możliwości, o których jeszcze nawet nie śnimy.
Wizja Kurzweila jest optymistyczna, przepojona wiarą w możliwość harmonijnego przeniknięcia się życia organicznego z technologią, aż do zatarcia i przekroczenia wszystkich granic między nimi, po wieczne życie dla wszystkich postludzi, amen!
Ja jednak wymyśliłem sobie, na swój prywatny użytek, inny domniemany punkt w czasie, który nazwałem MAŁĄ CYBERAPOKALIPSĄ. To chwila, od której już na stałe w miejscach publicznych większa liczba osób będzie przebywać zanurzana w swoim wirtualnym świecie niż w realnej (czy to słowo nie odeszło już do lamusa?) przestrzeni.
I stało się. Być może ta granica już pękła (nie mam czasu ani naukowych narzędzi, żeby to sprawdzić). No i co z tego? Może to, że opowiadacz, aby dotrzeć do słuchaczy będzie musiał zbudować sobie scenę w cyberprzestrzeni? Ale poza tym…Taki jest świat. Jak się nie podoba, zawsze można znaleźć swoją niszę, gdzieś na marginesie.
Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem z plecaka Białoszewskiego. Zanim zdążyłem sobie pomyśleć o tym, jaki to jestem alternatywny, oldskulowy i osobny przez głowę przemknęła mi myśl, że przecież Białoszewski robił z rzeczywistością coś podobnego, co wszyscy zanurzeni w swoich aplikacjach użytkownicy kieszonkowych komputerów. No przynajmniej w pewnym sensie…
Każdy przedmiot, widok z okien domu albo autobusu czy postać spotkana na ulicy były dla niego jak ikony na pulpicie osobistej pamięci i wyobraźni, które otwierały niekończący się labirynt skojarzeń, obrazów, wspomnień. Nie potrzebował wyszukiwarki Google ani Wikipedii, bo miał je w głowie, chociaż lubił stylizować się na naturszczyka, pochłoniętego lekturą powieści kryminalnych. Jego znajomość literatury, kultury i sztuki zdawała się wykraczać poza granicę indywidualnej percepcji.
Białoszewski wygląda przez okno swojego mieszkania i widzi spadochroniarzy:
Spadochrony jako tako widać, ludzie robaczkowi. Nic dziwnego, że Ikar, jak spadał, to go nikt nie zauważył, chlup! Ale skąd Brueghel to wiedział? Oni wiedzieli wszystko. Jak wyglądają obłoki z góry, jak się podfruwa, przysiada na gzymsie.
(Chamowo, s.15)
Ale skąd ON to wiedział?
Dziś można często spotkać na ulicach miasta ludzi z nerwową ekscytacją zapatrzonych to w ekrany komórek, to w przestrzeń dookoła. To najprawdopodobniej poszukiwacze Pokemonów, które mogą ukrywać się wszędzie za sprawą przenikającej rzeczywistość aplikacji.
Białoszewski grał w podobną grę, z tym że jego Pokemonami były fenomeny rzeczy i zjawisk, osobiste przedmioty poznania, które ogarniał swoim doświadczeniem wykraczającym poza ramy codziennego czasu i przestrzeni.
Jakby miał w sobie nadajnik/odbiornik, wzmacniający jego czułość odbierania świata, wszystkimi zmysłami…
– Najważniejsze zdrowie i póki masz czułość?
(…)
– Czułość wszystkiego?
– Tak, czułość.
(Chamowo, s. 28)
O wynalezieniu takiej aplikacji wzmacniającej intensywność percepcji producenci wirtualnych gadżetów będą chyba musieli długo jeszcze pomarzyć.
Białoszewki nie był outsiderem czy artystą osobnym zamkniętym w swojej niszy. W pewnym sensie to on, a nie Kurzweil, powinien zasługiwać na miano proroka świata przyszłości, która ma być wielkim odlotem w indywidualne światy, splecione w cyberorganiczny związek z zasobami kultury i wiedzy całej ludzkości. Ale czy w tej podróży przezwyciężymy nasze alienacje i samotności?
Ja
stróż
latarnik
nadaję z mrówkowca
Nie zabłądźcie.
Bądźcie.
Mijajcie, mijajmy się,
Ale nie omińmy.
Mińmy.
My.
Wy, co latacie
I jesteście popychani.
Futurystyczna przyszłość, w której nasza świadomość ma się zlać z pamięcią komputerów obiecuje możliwość nieśmiertelności. Białoszewski i na to znalazł swój sposób:
Tego, co później kiedyś po mnie – nie będę przeżywał. Ale przeżywam to trochę teraz. Jest to nieco analogiczne z przeżywaniem mimo odległości. To tak wygląda z mojej strony. Czytelnika nie obchodzi (raczej), czy ja żyję, często o tym nie będzie wiedział. I to wtedy też mnie ożywi, czego nie będę czuł wtedy, ale mogę poodczuwać potencjalnie na zapas teraz…
(Tajny dziennik)
Wyruszając na wyprawę w świat wyobraźni Mirona Białoszewskiego, czytając jego prozę i poezję, wędrując do Portu Praskiego nad Wisłą śladem jego miejskich peregrynacji, wraz z Beatą Frankowską i Gosią Litwinowicz odczuwaliśmy jakiś szczególny rodzaj Jego obecności. Dla mnie to było najważniejsze źródło energii do pracy nad widowiskiem narracyjnym „O tym Białoszewskim jak go sobie mówię”, na które gorąco zapraszam!
https://www.facebook.com/events/1090311391044728/